To co myslę, na temat “Afterparty”, ostatniej studyjnej płyty zespołu Cool Kids of Death, może być dość niedorzeczne. Moje muzyczne preferencje są ścisle określone. Zazwyczaj słucham jednego typu muzyki, słucham Republiki. I o ile przez ostatnie dwa lata marzyłem by zostać Grzegorzem Ciechowskim, to od dnia w którym miałem możliwośc przesłuchania pierwszego singla z “Aterparty” postanowiłem, że moim idolem zostanie Krzysztof Ostrowski.
Ta płyta wcale nie jest taka jak napisał Tomasz Piechal w “Muzyce”, porównywanie jej do Klaxons czy Shitdisco to ujma dla CKOD. Ten album to artystyczne wynurzenie w świat groteskowego delirium, poprzepychanego kiczem i kaftanami bezpieczeństwa. “Afterparty” jest jak taki dziwny sen, w którym przenosimy sie pod ziemię do nocnego klubu, w którym odbywa się taniec śmierci. Ostrowski ma pęknięty krzykliwy głos, którym przewierca się jak świder przez betonowe ściany. Wreszcie mój nizdrowy zachwyt budzą teksty, które powinny zostać w Père Lachaise w celu stanowienia wzorca piosenek o buncie przeciwko systemomwi. On śpiewa takie rzeczy jak “Brzask puści wrzask i upiorny skrzek”, albo “pies zawył i gdzieś pod płotem legł”. Piękne wypadkowe pomiędzy hymnem butntownika, śpiewanym podczas wybijania szyb w samochodach a wypowiadanym epitafium dla seryjnego mordercy, którego nikt poza jego dziećmi nie chce słuchać.
Ta płyta należy do mojej ulubionej odmiany muzyki, w której pozorna energia i pozornie radosne akordy mają na celu jedynie pogłębić depresję i sprawić byśmy przestali przejmować się drobnostkami. Ten gumowy rów melioracyjny, w który cięgnie nas CKOD przyozdobiony jest takimi dość uniwersalnymi frazesami w stylu “Viva Hate” oraz kilkoma spektakularnymi wybuchami. Pomiędzy miotanymi nożami a tanim alkoholem prześwitują surowe przemyslenia autora dotyczące rzeczywiśtości w której się dzisiaj znajdujemy.
Leżę już w tym rowie od ponad dwóch tygodni I nie jestem w stanie sie podnieść. Mam świadomość, że poza dwoma singlami “Afterparty” nigdy nie zagości w stacjach radiowych. Nigdy nie usłyszy się ich wracając taksówką, zresztą to by było zbyt niebezpieczne dla systemu. Gdyby się to rozległo na ulicach, ludze zaczęliby wypuszczać z rąk wcześniej powzięte przedmnioty, mroczyliby pośród kościołów, urzędów, cmentarzy i dyskotek, ciągnęliby za sobą splątane sznurowadła. W zasięgu głośników śłońce zalałoby się purpurą, i groziłby nam wieczny zachód. Wyobrażam to sobie, że oni już nigdy nie chcieliby kupić nic z supermarketu, jedynie w monopolowym wódkę, Ja byłbym już wtedy Krzysztofem Ostrowskim, nagrywałbym kolejną jeszcze bardziej nasączoną jadem płytę, a zapici przechodnie z zapałem zabijaliby się nawzajem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz